Tematy przemilczane

O relacjach pomiędzy władzą a mediami lokalnymi w Kędzierzynie Koźlu oraz żmudnym i trudnym budowaniu społeczeństwa obywatelskiego rozmawiałem z Kamilem Nowakiem, działaczem społecznym, dziennikarzem i prezesem Fundacji Wiedzieć Więcej.

Jak wygląda sytuacja na rynku medialnym w Kędzierzynie-Koźlu? Czy istnieją jakieś niezależne tytuły, które nie boją się otwarcie krytykować władz?
Kamil Nowak: Jesteśmy chyba jedną z najbardziej medialnych gmin w Polsce do 100 tysięcy mieszkańców. Mamy dwa tygodniki (Nowa Gazeta Lokalna, Tygodnik 7 DNI) i ich reklamowe mutacje (FLESZ oraz PARTNER). Co tydzień ukazuje się również wkładka wojewódzkiego dziennika Nowa Trybuna Opolska. W Kędzierzynie-Koźlu mieści się również siedziba Radia Park. W mieście funkcjonowała także placówka Radia Opole, które obecnie nie ma dziennikarza stricte zajmującego się terenem powiatu. Mamy również telewizję miejską TVM, dostępną w sieciach kablowych. W internecie funkcjonuje Wieczór Kędzierzyńsko-Kozielski (wcześniej jako Kurier Kędzierzyńsko-Kozielski), który zaistniał w wersji papierowej podczas wyborów w 2010 roku, a następnie podczas referendum odwołującym prezydenta miasta w 2013 roku (jeden egzemplarz). Otwarcie krytykuje władze miasta właśnie ten ostatni. Jednak z uwagi na to, że jego funkcjonowanie ogranicza się do internetu, nie trafia on do tak dużej ilości odbiorców jak inne media lokalne. Ponadto działalność redakcji ma charakter czysto społeczny i w związku z tym wszelkie materiały ukazują się tam sporadycznie.
Jakie informacje są celowo pomijane w lokalnych mediach?
Tematy całkowicie zignorowane to złamanie uchwały o budżecie obywatelskim, niejasne i klientelistyczne finansowanie jednostek pomocniczych, ignorowanie współpracy z organizacjami pozarządowymi, efekty kontroli NIK w temacie przeprowadzania konkursów na stanowiska urzędnicze. Do tych tematów można również doliczyć skalę finansowania mediów – ale to chyba oczywiste. Z drugiej strony zdarzają się przypadki bezkrytycznego podejścia do polityków lub wręcz ich wychwalania, jak to miało miejsce w przypadku prezydenta lub jednego z radnych. Jednocześnie ten sam radny, będąc szefem międzygminnej spółki płaci kolosalne pieniądze za reklamę i wywiady w tym periodyku. Oczywiście wszystko jest zgodne z prawem, ale tuż przed wyborami trudno nie znaleźć w gazecie jego wypowiedzi lub zdjęć.
Jesteś prezesem Fundacji Wiedzieć Więcej, która działa na terenie Kędzierzyna Koźla. Opowiedz, czym zajmuje się fundacja, jakie ma cele i jakie projekty realizuje.
Głównym celem fundacji jest budowa świadomego społeczeństwa obywatelskiego. Jakby to nie brzmiało sztampowo, kryje się za tym próba aktywizacji mieszkańców pod kątem wzięcia spraw we własne ręce. Nie da się jednak tego uczynić jeżeli nie pokaże się tego w jaki sposób to zrobić. Najważniejsze jest jednak to żeby pokazać jak do tej pory wyglądała sytuacja, jak wyglądają rozwiązania gdzieś indziej i co można zrobić na poziomie lokalnym. W związku z tym głównie monitorujemy – począwszy od wydatkowania pieniędzy z funduszu korkowego, poprzez procesy inwestycyjne, a na obietnicach wyborczych kończąc. Z tą ostatnią związany jest projekt „Wiedza to Władza”, którym chcieliśmy umożliwić mieszkańcom weryfikację działalności radnych i prezydenta, oraz udostępnić masom opracowania i analizy, które trafiają wyłącznie do rąk radnych. Jednocześnie zebraliśmy dostępne formy udziału mieszkańców we współrządzeniu miastem w tzw „przewodniku po partycypacji”. Projekt, czego się można było domyśleć nie cieszy się, aż takim zainteresowaniem jakiego byśmy się
spodziewali. I to raczej nie pod kątem wejścia na stronę, bo tego jest dużo. W końcu przed wyborami jest to idealne miejsce żeby znaleźć haka na ewentualnego przeciwnika politycznego. Raczej spotykamy się z całkowitą obojętnością podczas spotkań z mieszkańcami lub ich porażającą niewiedzą. Z ankiet, które przeprowadziliśmy wynika, że ludzie może by i chcieli się w jakiś sposób zaangażować, ale nie wiedzą nic lub prawie nic o funkcjonowaniu gminy, o możliwościach partycypacji nie wspominając. Zresztą samo słowo partycypacja odstrasza. Tak samo jak prawa obywatelskie, konstytucja, inicjatywa lokalna itd. Niestety trudno je czymś zastąpić. To trudny temat i ciężko się z nim zmierzyć mając do czynienia z brakami elementarnej wiedzy wynikającymi z kiepskiej oferty edukacji publicznej. W takiej sytuacji obywatelami łatwiej jest manipulować, co zresztą się robi, nagminnie myląc procedury związane z tworzeniem budżetu z budżetem obywatelskim, a konsultacje społeczne z plebiscytem. W związku z tym, że ogół najczęściej przyjmuje, że władza ma zawsze rację, ciężko się przedostać z kontrargumentacją jeżeli dotyczy ona szczegółów, nawet jeśli są one istotne.
Czy można w takim razie powiedzieć, że w pewien sposób wyręczacie media? Czy treści, które upubliczniacie można też znaleźć w mediach lokalnych?
Na początku działalności przyjęliśmy zasadę, że pozyskujemy informację i pozostawiamy ją do dalszej analizy. Zauważyliśmy że wprowadziliśmy nowe standardy i media podchwyciły pomysł udostępniania skanów dokumentów, a nie wyłącznie wyciągania z nich fragmentów. Niestety, krótko to trwało. Jakiś czas później, na podstawie prawa do uzyskiwania informacji, w oparciu o pozyskane dokumenty zaczęliśmy opisywać rożnego rodzaju nieprzejrzyste działania władz i naginanie prawa oraz nagłaśniać te sprawy przez naszą stronę. Obecnie można zauważyć ignorowanie części faktów. Oczywiście nadal zwracamy uwagę mediów na istotne szczegóły, podsyłamy informacje, ale co jest oczywiste, nie mamy wpływu na publikowane treści. Zresztą de facto czym rożni się tak naprawdę nasza działalność od pracy dziennikarza? Pozyskujemy informacje aby dotrzeć do faktów. Świadomie ignorujemy wypowiedzi strony, którą monitorujemy, co zresztą nam zarzucano. Jednak po co nam czyjaś
interpretacja, skoro mamy dostęp do źródłowych dokumentów? Obecnie pracujemy nad tym  jak w przyjemniejszy sposób prezentować gromadzone dane obywatelom.
Na stronie fundacji umieściłeś informacje o tym ile instytucje publiczne przeznaczają pieniędzy na reklamy w mediach lokalnych? Czy według ciebie są to duże kwoty i czy w tej sytuacji w ogóle możliwa jest niezależność mediów?
To nie są, aż takie duże kwoty, które stanowiłyby być, albo nie być dla lokalnych mediów. Wcześniej gmina wydawała swoją gazetę i łożyła na to około 300 tysięcy złotych rocznie. Obecnie podobna pula trafia do wszystkich. Najczęściej na zasadzie publikowania informatora samorządowego lub ogłoszeń reklamowych. Całkowicie legalna usługa. Jednak pojawiają się pytania jaki to przynosi efekt? Pierwsze dotyczą treści publikowanych w informatorze i ich zgodności z ustawą o finansach publicznych, o czym ostatnio wypowiadała się wrocławska Regionalna Izba Obrachunkowa. Czy rzeczywiście publikowanie zdjęć dziesiątek inwestycji, przy jednoczesnym braku informacji np. o konsultacjach społecznych jest, aż tak istotne? Czy też, służy do wypromowania władz? No i najważniejsze w jaki sposób wpływa to na rzetelność innych materiałów znajdujących się na sąsiadujących stronach? To trudno stwierdzić jednoznacznie. W końcu to co się ukazuje w mediach jest związane z polityką redakcyjną. A za nią stoją ludzie, którzy mogą być uwikłanie w różne kontakty i zależności, ale równie dobrze kierujący się zasadą lepszej sprzedaży tytułu, a grzebanie się w niektórych sprawach często może prowadzić do nikąd. Zresztą widzimy to po naszej działalności. Informacje które do nas spływają, sugestie zajęcia się niektórymi tematami okazują się jedynie niepotwierdzonymi plotkami. W skrajnym przypadku polityka redakcyjna może być uzależniona od tego kto akurat karmi. Mieliśmy ciekawy przypadek zmiany nastawienia lokalnych polityków w momencie obcięcia dotacji przez jeden z podmiotów. Jednak to również trudno udowodnić. Zawsze można powiedzieć, że to wynikało np. ze złego postępowania polityka.
Jak władze i media lokalne reagują na działalność fundacji i informacje, które udostępniacie? Czy wywołaliście kiedyś przysłowiową burzę?
To zależy od tematu. Kiedyś podczas konferencji zaprzeczano doniesieniom fundacji. Obecnie spotykamy się raczej z ignorowaniem pozyskanych i udostępnianych informacji. Ciężko wyjść z czymś bardziej kontrowersyjnym na szersze pole. Zresztą nie chodziło nam o to, żeby wypromować siebie, a raczej wręczyć co poniektórym pod nos dokumenty w celu ewentualnego dalszego grzebania. Niestety w związku z tym, że dziennikarstwo śledcze jest na wymarciu tematy najczęściej nie są poruszane, a jeżeli już to w wąskim zakresie i bardzo pobieżnie. Alternatywne punkty widzenia i doniesienia bagatelizuje się. I na tym się kończy. O ile pamiętam, ostatnia burzę którą wywołaliśmy, związana była z propagandą sukcesu obecnego włodarza, który pochwalił się inwestycjami, na które pozyskano środki, ale potem okazało się, że na realizację poczekamy jeszcze kilka dobrych lat. I tak z 57 milionów zrobiło się 30. Nie każdy jednak zwraca uwagę na kwoty i daty w tabelkach. Zresztą niech za podsumowanie tej „burzy” będzie podejrzana na portalu społecznościowym wypowiedź jednego z dziennikarzy, na kierowany wobec jego redakcji zarzut dlaczego na to wcześniej nie wpadła, „jestem dziennikarzem, a nie księgowym”. Dla nas istotne jest to, że stale jesteśmy obserwowani. Każdy wpis, każda publikacja, każda analiza. Dostajemy telefony z gratulacjami zarówno od opozycji jak i od ludzi sprzyjających obecnej władzy. Między innymi za to, że publikujemy wszystko co nam trafi w ręce. Bez segregowania na właściwe lub nie. Naszym zadaniem jest próba przedstawienia procedur podejmowania decyzji, tak aby było widać czy za czyimś działaniem stoi interes społeczny, czy jedynie interes własny i grupy kolesi.
Rozmawiał Bartosz Oszczepalski

źródło: pogotowiedziennikarskie.pl
Podziel się artykułem na: Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Email this to someone

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Top