Rząd Ewy Kopacz to pierwszy gabinet tworzony przez PO, który już na starcie ma więcej przeciwników niż zwolenników. Także pierwszy, w którym fastrygi propagandy są tak niewprawne i widoczne. I pierwszy, który tak ostentacyjnie demonstruje arogancję wobec państwa – pisze Joanna Lichocka w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.
Nawet prezentacja kandydatów na ministrów nie odbyła się w sejmie, do którego przecież należy wedle konstytucji decyzja o powołaniu rządu. Wynajęto salę na politechnice – tej samej uczelni, która odmawiała wcześniej udostępniania swego gmachu dla debat i imprez organizowanych przez opozycję. Niestety, nie wiemy, na jaką kwotę opiewała faktura za wynajęcie na pół dnia auli ani z czyich pieniędzy – partii, rządu czy klubu parlamentarnego – ten kaprys specjalistów od wizerunku PO został opłacony. Koniec końców, wiadomo – to pieniądze podatnika. To ten sam styl, który znamy z taśm prawdy – PO powtarza za szefem gabinetu prezesa NBP Marka Belki Sławomirem Cytryckim: „Niech będzie, stać mnie” – gdy płacił kartą służbową za wystawną kolację z Bartłomiejem Sienkiewiczem. Rekonstrukcja rządu przedstawiona została zatem w sposób całkowicie marginalizujący rolę parlamentu, w którym sprowadzono głosowanie sejmu nad powołaniem rządu do formalności. Musi się odbyć, ale wiadomo, że to nie sejm podejmuje decyzję w tej sprawie – taki przekaz nie po raz pierwszy wysyłają do Polaków politycy PO. Mają po temu zresztą żelazne powody. Nie ma – jak udowodniła już Ewa Kopacz – granicy braku kompetencji i powagi, która mogłaby powstrzymać większość parlamentarną w obecnym sejmie przed powołaniem gabinetu wyznaczonego przez liderów koalicji.
źródło: niezalezna.pl