Nie dostaliśmy tego, czego chcieliśmy i o co zabiegaliśmy, czyli stałych baz NATO na naszym terytorium -mówi politolog i znawca spraw wschodnich dr. Przemysław Żurawski vel Grajewski w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Prezydent Bronisław Komorowski i premier Donald Tusk cieszą się z wyników szczytu NATO w walijskim Newport. Czy rzeczywiście mamy powody do zadowolenia?
dr Żurawski vel Grajewski: Nie mamy. W końcu nie dostaliśmy tego, czego chcieliśmy i o co zabiegaliśmy, czyli stałych baz NATO na naszym terytorium. Gdy przyjrzymy się zaś z bliska obietnicy stworzenia tzw. „szpicy” z dowództwem w Polsce, i widzimy, że ma ona zostać umieszczona w Szczecinie, czyli daleko od naszej wschodniej granicy i liczyć zaledwie 4 tys. żołnierzy, to trudno się oprzeć wrażeniu, że rzucono nam garść okruchów. Jeśli porównamy to choćby do przeprowadzonych w ur. przez Rosję manewrów na Dalekim Wschodzie, podczas których przerzucono na przestrzeni kilku tysięcy kilometrów ponad 160 tys. żołnierzy, widzimy jak drastyczna jest dysproporcja między tym co się nam oferuje a tym, z czym musielibyśmy się zmierzyć. Ale nawet stosunkowo niewielkie siły NATO mogłyby mieć poważne znaczenie polityczne. Jednak tylko w ramach stałej obecności. Podam przykład: amerykański, brytyjski i francuski garnizon pełniły w Berlinie zachodnim, obszarze odseparowanym od reszty Zachodu, funkcję odstraszania. I nie potęga wojskowa tych jednostek, tylko to, że były to stałe bazy Francji, Wielkiej Brytanii i USA, chroniła tą enklawę przed siłami sowieckimi. Otwarcie ognia do tych baz byłoby równoznaczne z rozpoczęciem wojny z całym Zachodem. Wówczas nie rodziło się pytanie, czy sojusznicy przyjdą na pomoc zachodnim Berlińczykom, bo byli na miejscu. My takich gwarancji nie mamy i nie otrzymaliśmy ich na szczycie w Newport. Gdybyśmy bowiem mieli takie stałe bazy, powiedzmy w Braniewie, Olsztynie, Augustowie i Białymstoku, sytuacja byłaby inna. Moglibyśmy się czuć względnie bezpieczni. Rotacyjna szpica w Szczecinie jednak nie spełnia zasadniczej funkcji odstraszania decydentów na Kremlu.
To, co by się stało gdyby pojawiły się rosyjskie „zielone ludziki” na polskiej granicy?
Nie byłoby koniecznie automatycznej odpowiedzi NATO. Tylko musiałyby się odbyć konferencje międzynarodowe, należałoby podjąć szereg decyzji politycznych. Jedni byliby za, drudzy przeciw, a operacje byłyby w tym czasie dalej prowadzone. Tak to wyglądałoby, bez automatyzmu odstraszania.
źródło: wpolityce.pl