„Bitwa o Monte Cassino” Melchiora Wańkowicza

Jeśli się komuś wydaje, że cenzura prewencyjna na publiczne mówienie, pisanie i… śpiewanie o tej bitwie (zakazane do 1956 roku „Czerwone maki na Monte Cassino”!) dotyczyła tylko lat 1948-1956, to jest w wielkim błędzie. Tak jak w przypadku Powstania Warszawskiego (pierwsze oficjalne obchody państwowe dopiero w roku 1954!), temat wydawał się sowieckim komunistom w Polsce niebezpieczny dla ich narracji o powojennej „nowej rzeczywistości”.

28 września 1946 r. gen. Władysław Anders i wielu innych oficerów 2. Korpusu Polskiego zostało pozbawionych bezprawnie obywatelstwa polskiego. Stali się symbolem „reakcji”. Przecież „najkrótsza droga do Polski” – głosiła sowiecka propaganda – wiodła przez Lenino, a nie przez Ziemię Świętą, Monte Cassino i Bolonię!

Niby prawda. Geograficznie najkrótsza. Nie była to jednak droga do wolnej Polski. Wojsko „ludowe”, wykrwawione dla potrzeb propagandowego „braterstwa broni” już na samym początku pod Lenino, naszpikowane sowieckimi „aficerami” – w miejsce polskich oficerów, zamordowanych w Lesie Katyńskim, Charkowie i Twerze – było w rzeczywistości wojskiem sowieckim polskojęzycznym – wbrew woli tysięcy prostych żołnierzy, których kilka lat wcześniej NKWD wywiozło na Sybir.

Po roku 1956 mówienie o Monte Cassino i śpiewanie „Czerwonych maków” Feliksa Konarskiego i Alfreda Schütza, niby już dozwolone, było w dalszym ciągu przedmiotem cichej zmowy. Jeszcze w latach 60. żaden dyrektor szkoły w Polsce nie odważyłby się zorganizować akademii lub apelu szkolnego 18 maja – w rocznicę pamiętnej bitwy. Nie pozwoliłby zaśpiewać piosenki Konarskiego. Za to organizował ochoczo akademie ku czci „bohaterskiej Armii Czerwonej” w kolejne rocznice jej powstania w styczniu 1919r., podczas wojny z Polakami!

Ocenzurowane, lecz wolne słowo!

Trzeba pamiętać o tym kontekście, by zrozumieć, czym było dla Polaków pierwsze krajowe wydanie wielkiego reportażu wojennego Melchiora Wańkowicza „Bitwa o Monte Cassino”, jego opus vitae, napisanego na gorąco tuż po bitwie, wydanego w Mediolanie już w latach 1945-1947. Wydanie możliwe w tym czasie tylko dlatego, że wrócił z emigracji do kraju, co komuniści starali się wykorzystać propagandowo. Oczywiście, był to dopiero rok 1958 i autor musiał się zgodzić na wszelkie ingerencje politycznej cenzury prewencyjnej. Nawet tytuł mu poprawiono na „Monte Cassino”. O jakimkolwiek dogadywaniu się, o „konsensusie” nie mogło być mowy. Cenzura kierowała się swoimi zapisami, formułowanymi w urzędzie na Mysiej w Warszawie i w Wydziale Propagandy KC PZPR. Niemal cały tom pierwszy dzieła został wycięty jako politycznie niedozwolony. No bo po co opowiadać Polakom, skąd się wzięli żołnierze Andersa? Jaką przeszli gehennę na „nieludzkiej ziemi”? Wszak każdy wie, że Sowieci nas nie deportowali, tylko „ewakuowali” przed Niemcami…

Takiej książki nie dało się ocenzurować do końca. Wańkowicz był świadkiem bitwy. Był współtowarzyszem żołnierzy, którzy szli „za honor się bić”. Z woli gen. Andersa był korespondentem wojennym. Znali go i cenili wszyscy żołnierze 2. Korpusu. To oni jako pierwsi dali świadectwo, że książka przedstawia prawdę o bitwie. Oni byli jej pierwszymi czytelnikami. Wańkowicz wystawił wielki pomnik żołnierzom 2. Korpusu. Jego dzieło czytano w latach 60. w wielu polskich domach tak jak „Trylogię” Henryka Sienkiewicza. Dla pokrzepienia serc! Autor był tak jak Sienkiewicz zatroskany o to

czytaj dalej

źródło: naszdziennik.pl

 

Podziel się artykułem na: Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Email this to someone

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Top