Zmarł prokurator – morderca sądowy Danuty Siedzikówny „Inki”. Dziś ma … pogrzeb z honorami wojskowymi i orderami na poduszkach…

W Koszalinie zmarł prokurator Wacław Krzyżanowski – morderca sądowy Danuty Siedzikówny „Inki”. Dziś ma się odbyć jego pogrzeb z honorami wojskowymi, kompanią WP i orderami na poduszkach.

Krótko przed śmiercią, w grypsie do sióstr Mikołajewskich z Gdańska, 17-letnia „Inka” napisała: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”. Wacław Krzyżanowski uważał inaczej. Dla sanitariuszki antykomunistycznego oddziału mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” żądał kary śmierci. Był 3 sierpnia 1946 r.

W ostatnim czasie pojawiało się wiele różnych informacji o miejscu zamieszkania Krzyżanowskiego. Ostatecznie okazało się, że żył sobie spokojnie w Koszalinie przy ul. Moniuszki 16/2 na parterze wielorodzinnego domu. Na tej zacisznej ulicy do dziś mieszka wielu emerytów wojskowych.

Krzyżanowskiemu odebrano co prawda uprawnienia kombatanckie, ale do końca życia pobierał świadczenia „inwalidy wojennego”. Rentę inwalidzką załatwił sobie w 2000 roku. Jako schorzenia podał: psychoorganiczne otępienie, nadciśnienie tętnicze, miażdżycę, zespół stresu po urazowego. Początkowo ZUS odmówił mu renty, ale wygrał w sądzie w II instancji.

28 sierpnia 1946 r. o godz. 6.15 w piwnicy gdańskiego więzienia przy ul. Kurkowej Danuta Siedzikówna „Inka” została rozstrzelana razem z Feliksem Selmanowiczem „Zagończykiem”. Ginęli z okrzykiem: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Dziś na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku ekipa naukowców prof. Krzysztofa Szwagrzyka najprawdopodobniej odnalazła ich szczątki, które potajemnie pogrzebano.. „Inka” odmówiła podpisania prośby o łaskę do sowieckiego namiestnika Bolesława Bieruta, bo jej koledzy z oddziału zostali nazwani „bandytami”.

Krzyżanowski to pierwszy stalinowski prokurator, któremu IPN – w 1993 r. – zarzucił mord sądowy. Pierwszy, który nie poniósł kary. Pierwszy, ale niejedyny. W III RP nie skazano ŻADNEGO prokuratora czy sędziego – komunistycznych zbrodniarzy.

Wracając do oprawcy „Inki”. Krzyżanowski zarzucił jej udział w „bandzie Łupaszki”, nielegalne posiadanie broni i wydanie rozkazu zastrzelenia dwóch wziętych do niewoli funkcjonariuszy UB. Tego ostatniego czynu nie udowodnił jej nawet podległy bezpiece sąd i nie potwierdziło dwóch z pięciu zeznających „dobrowolnie” w sprawie milicjantów, którym żołnierze „Łupaszki” darowali życie. Jeden z nich przyznał, że opatrzyła go, gdy został ranny w walce z żołnierzami V Wileńskiej Brygady AK. Taki był z „Inki” bandyta.

W śledztwie w gdańskim WUBP zwyrodnialcy bili ją i poniżali. Rozbierali do naga, a do jej celi wpuszczali żony ubeków, którzy zginęli w akcjach przeciwko oddziałom Szendzielarza. Krzyżanowski tłumaczył się typowo:

„Byłem młody. Wcześniej nie brałem udziału w żadnej sprawie sądowej. Zostałem skierowany na proces przypadkowo, bez przeszkolenia i przygotowania”.

A ja pytam: Czyżby szkoła oficerów bezpieczeństwa w Łodzi, którą ukończył, nieodpowiednio przygotowywała do pracy?

Krzyżanowski kłamał. Dwie godziny wcześniej oskarżał 19-letniego Hansa Baumana, gdańskiego Niemca, którego rodzina przymierała głodem. Pewnego czerwcowego dnia 1945 r. chłopak znalazł w lesie karabin z kilkoma nabojami, upolował nim sarnę, po czym broń zakopał. Zdobycznym mięsem Bauman podzielił się z mieszkającymi w jego domu Polakami. Wpadł wskutek donosu.

więcej

źródło: wpolityce.pl

Podziel się artykułem na: Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Email this to someone

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Top