Pamiętniki Kajetana Koźmiana – fragment dotyczący sekretarza w. koronnego Michała Granowskiego, założyciela miasta Garbów w 1785 r. (polecamy)

„Michał Granowski sekretarz wielki koronny, był pan znakomity i przez majątek i przez pokrewieństwo z domem Czartoryskich, a zatem i z królem Stanisławem Augustem. Oprócz znacznych dóbr w Litwie, posiadał w lubelskiem Garbów, starostwo przybysławskie po księciu kanclerzu Czartoryskim jako rodzony siostrzeniec samej księżny, oraz starostwo tarnogórskie w ziemi chełmskiej. Był także spowinowacony z Radziwiłłami i Pociejami, gdyż miał za sobą Radziwiłłownę.
Przemieszkiwał często w Przybysławicach w wielkim domu drewnianym przez księcia kanclerza wystawionym, aby być bliżej dworu i trybunału. Lubiony od króla, a z swojego sposobu życia i popularności w lubelskiem przydatny do wpływów na umysły obywatelskie, używany był wraz z Onufrym Kickim starostą ryckim do kierowania sejmikami lub popierania w trybunale stron, które się trzymały dworu, i zjednały sobie protekcią królewską. Granowski był to pan z młodości dobrze wychowany, służył w wojsku austryjackiem, z którego dla jakiejś awantury dezerterował. W ojczyźnie dostąpił zaraz znakomitych godności i orderów. Piękny z twarzy, urodziwej postaci, wzrostu wysokiego, siły ciała nadzwyczajnej, miał wszystkie przymioty i wady podobające się obywatelstwu, popularny, grzeczny, odważny; stawić się, wystrzelać, wybić na pałasze było dla niego igraszką; lecz najlepiej władał kielichem, mógł się był tą bronią z sławnym Konarzewskim mierzyć, nie z nałogu, lecz przy wydarzonej sposobności; a te się często zdarzały. Gdy przepełnił miarę trunku, napadała go mania rozbierać się w pół nago, i przymuszać współbiesiadników aby to samo czynili, i mówił wtenczas: „Ja Amerykanin „kiedy był przy nim Onufry Kicki, ten sam który za kongressowego królestwa został senatorem wojewodą, podobny wzrostem i siłą do swego przyjaciela, hamował się czasem w tym zapędzie manii, lecz gdy się Kicki nie znajdował, nikt się nie odważył sprzeciwiać się rozgorzałemu winem panu, i trzeba było być posłusznym, lub uciekać.

Jednego razu zjechał był właśnie do Lublina, za forsą jakiejś sprawy, było to w czasie przedsejmikowym, gdy się już było zebrało wielu obywateli, i z drobniejszej szlachty. Nie potrzeba było i tej okoliczności, sam Lublin dostarczał
i z palestry, i z mieszkańców, i z bliskich sąsiadów ochotników, którzy się za węchem wina do pieczeni pańskiej, gdzie się tylko Granowski zjawił zbiegali. On też sam troskliwie szukał i zapraszał takich co jego kielichom wydołali, a miał dwa wielkie, jeden nazywał się orłem, który w oburącz trzymać potrzeba było gdyż brał w siebie pięć butelek wina, drugi niższy na krótkiej podstawie i dla tego kaczką nazwany mieścił w sobie trzy butelki. Był podówczas w Lublinie niejaki Konrad Badowski obywatel wojewódzki, dawnego pisarza grodzkiego syn, mecenas drugiej klassy, człowiek niezmiernie otyły, postaci ogromnej, dowcipny jowialista owego czasu, wymowny w faceciach i żartach, śpiewający bardzo przyjemnym głosem, mogący jedynie mierzyć się z temi kielichami, a zatem zawsze pożądany gość na ucztach tego pana. Ten tedy sekretarz w-koronny Granowski wygrawszy przeforsowaną przez siebie sprawę, zaprosił do siebie na obiad cały trybunał, z którego tylko prezydent nie stawił się, gdyż był w lekarstwie. Przy stole chodziły liczne kielichy, gdy się marszałek i deputaci oddalili na popołudniową sessię, okazała się w dłoni Granowskiego kaczka, a potem orzeł, i wkrótce objawiła się mania „Amerykanina „kto mnie kocha to samo zrobi co ja,” i z kielichem w ręku wyszedł na ulicę na pół nago, z koszulą zawiązaną u pasa. Gdy przyjaciele przystojnie ubrani i schludnie noszący się, zaczęli na to hasło zrucać z siebie ubiory, poczęła się dezercia tych wszystkich szczególniej uboższej szlachty, którzy poczuwali się do nieporządku i niechlujstwa pod długą polską suknią ukrytego, ale hajducy i lokaje na
rozkaz pana chwytali uciekających, obnażali, a sami współbiesiadnicy, jedni przez pustotę i żartobliwość, drudzy przez gorliwość dla pana, służalcom pomagali. W mgnieniu oka stanęła na ulicy czereda na pół naga; zajechała bryka dzielnemi końmi, z dwoma beczkami wina z wyciętemi wątorami. Badowski na pół nagi siada jak Bachus na jedną z nich, dają mu wielką chochlę srebrną od zupy, czerpa trunek z beczki, nalewa w kielichy, i ta cała pijacka gawiedź rusza w processyi, i w dzień biały idzie przez ulicę ku krakowskiej bramie. Co za widok osobliwszy i gorszący, do ośmdziesiąt osób na pół nagich; wielu potrząsających brudnemi łachmanami, które wprzód suknia osłaniała, tańczących, skaczących, taczających się, śmiejących się, śpiewających, lub ze zbytku trunku upadających i oddających ustami to, co gardłem pochłoniętem było. Prawdziwy obraz orgii Bachusa, tyrsów jej tylko nie dostawało, najśmieszniejsza, najdziwaczniejsza i oburzająca. „Idźmy do prezydenta” zawołał pan, i wtłoczyli się w bramę krakowską. Ostrzeżony marszałek trybunalski odwołał sessyę. Czereda minęła ratusz, weszła do kamienicy Makarewicza gdzie prezydent mięszkał, zastawszy zamknięte drzwi od apartamentów wybija je, wyciąga prezydenta z łóżka, chce zabrać z sobą na processyą, ledwie się wymodlił słabością. Wieczorem dopiero cały orszak wrócił do mięszkania Granowskiego, którego przecież po tym tryumfalnym przechodzie sen zmorzył i usnął na swoich bohaterskich laurach. Co ja własnemi oczyma widziałem, o tem Staszic ze słyszenia wspominał w pochwale Jędrzeja Zamojskiego. ”
źródło: pbi.edu.pl

Podziel się artykułem na: Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Email this to someone

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Top