Kolejny niewyjaśniony zgon. Kogo uratowała śmierć majora BOR

Major Biura Ochrony Rządu Marek K., którego ciało znaleziono w ubiegłym tygodniu, miał być jednym z głównych świadków w procesie gen. Pawła Bielawnego, byłego wiceszefa BOR. Według informacji „GP”, kilka dni przed śmiercią Marek K. został potrącony przez samochód – pisze Grzegorz Wierzchołowski w najnowszym numerze „Gazeta Polska”.

To był jeden z niewielu porządnych ludzi w BOR. Ostatnio zaczął wychodzić na prostą, trudno mi uwierzyć, by mógł targnąć się na swoje życie. Musiało stać się coś innego – mówi „Gazecie Polskiej” płk Tomasz Grudziński, były wiceszef Biura Ochrony Rządu.

Wypadek, później śmierć

Ciało 44-letniego oficera BOR znaleziono w jego domu w nocy z 11 na 12 sierpnia. Na zwłokach – według wstępnych wyników sekcji – znajdowały się drobne rany i otarcia (jak informował „Nasz Dziennik”, funkcjonariusz miał m.in. rozcięty łuk brwiowy). Według śledczych nie miały one jednak związku ze zgonem, a jego prawdopodobną przyczyną była „ostra niewydolność krążeniowa”. Samobójstwo – zdaniem prokuratorów – należy wykluczyć. Hipoteza zabójstwa, choć uważana za mało prawdopodobną, wciąż jest badana.

Marka K. zaczęto szukać, gdy po urlopie wypoczynkowym nie stawił się na służbę. Jak mówi „Gazecie Polskiej” osoba związana z Biurem Ochrony Rządu, około tygodnia przed śmiercią K. został potrącony przez samochód. Oficer miał trafić do szpitala i wypisać się na własną prośbę. Właśnie od tego momentu przestał się kontaktować ze znajomymi i rodziną. Co działo się z Markiem K. przez ostatnie kilka dni jego życia – nie wiadomo. Rzecznik BOR Dariusz Aleksandrowicz utrzymuje, że major był na kilkudniowym urlopie i że nic nie wie o pobycie K. w szpitalu.

W samobójstwo Marka K. nie wierzy jego dobry znajomy z BOR płk Tomasz Grudziński, były wiceszef Biura. Twierdzi, że w ostatnim czasie major miał ustabilizowaną sytuację życiową: kupił nowe mieszkanie, poukładał sprawy osobiste. Przekonanie płk. Grudzińskiego podzielają także obecni funkcjonariusze BOR, z którymi rozmawiała „GP”. Nic im również nie było wiadomo o kłopotach zdrowotnych K., które mogłyby przyczynić się do jego zgonu. Kolegów Marka K. najbardziej szokuje jednak fakt, że rodzina oficera nie mogła się przez tydzień przed jego śmiercią do niego dodzwonić – takie zachowanie zupełnie nie pasuje do majora.

– „Koper” [pseudonim Marka K. w BOR – przyp. „GP”] był doskonałym fachowcem i poukładanym człowiekiem. Nigdy nie zachowywał się w sposób dziwny lub nieprzewidywalny, wręcz przeciwnie: dbał o dobre kontakty zarówno z kolegami z pracy, jak i z rodziną – mówi „GP” funkcjonariusz Biura.

Ważny świadek

Tajemnicza śmierć Marka K. jest niepokojąca z kilku powodów. Przede wszystkim był on osobą doskonale znającą kulisy organizacji tragicznego lotu do Smoleńska w 2010 r.; zajmował się m.in. koordynacją grupy zabezpieczającej wizytę Lecha Kaczyńskiego w Rosji. Po katastrofie tupolewa K. był przesłuchiwany w prokuraturze jako świadek w tzw. cywilnym śledztwie smoleńskim. Co ciekawe, jego śmierć nastąpiła zaraz po dość zaskakującej decyzji sądu, nakazującej wznowienie tego postępowania ze względu na konieczność „ponownej oceny dowodów”.

Po drugie – według informacji „GP”, K. miał być jednym z głównych świadków procesu byłego wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego, któremu prokuratura postawiła zarzuty poświadczenia nieprawdy oraz niedopełnienia obowiązków w związku z wizytami prezydenta i premiera w Smoleńsku. Proces – po dwóch latach całkowitej bezczynności sądu – miał się wreszcie wkrótce rozpocząć. Bez zeznań K. gen. Bielawnemu będzie dużo łatwiej wybronić się od zarzutów śledczych.

Po trzecie: śmierć majora BOR to kolejny niewyjaśniony (póki co) zgon osoby związanej z katastrofą smoleńską. 27 października 2012 r. znaleziono ciało chorążego Remigiusza Musia, nawigatora Jaka-40, który lądował w Smoleńsku tuż przed zniszczeniem Tu-154. Prokuratura stwierdziła, że lotnik popełnił samobójstwo z powodów osobistych, choć nie zostawił on listu pożegnalnego, a w dniu, który nastąpił po jego śmierci, miał umówione spotkanie ze znajomym – członkiem rodziny jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej. Muś był jednym z najważniejszych świadków w śledztwie ws. 10 kwietnia 2010 r. Słyszał komendy wydawane z wieży w Smoleńsku niezgodne z zapisem stenogramów, a podczas przesłuchania mówił o dwóch eksplozjach, które nastąpiły przed zgaśnięciem silników Tu-154M.

Więcej…

źródło: niezalezna.pl

Podziel się artykułem na: Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+Email this to someone

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Top